0
Wolny 7 maja 2015 00:08
Znów bilety kupione z dużym wyprzedzeniem, na dużej promocji. Tym razem z Brukseli do Lizbony. Potem jakieś loty do Brukseli, a na samym końcu zdecydowaliśmy się wyskoczyć na jedną dobę na Maderę.



Po kolei jednak, zacznę od stolicy Belgii. Najważniejsze must-see to Parlament Europejski. Nie zapominajcie, że tam oprócz zwiedzenia wystawy w Parlamentarium dwa razy dziennie można wejść na salę obrad (konkretnie do galerii dla widzów) i zobaczyć nawet prawdziwych posłów.



Drugie must-see to Atomium. Wielki model kryształu żelaza mimo swoich lat lśni z oddali. Nie można tego powiedzieć o otoczeniu, ale wystawa światowa była wiele lat temu, więc trochę teren mógł się postarzeć.



Są jeszcze frytki, czyli must-eat.

Lizbona przywitała nas słonecznie i ciepło. Następnego dnia lecieliśmy na Maderę, a po jednym dniu na tej piękne wyspie, mieliśmy wrócić na trzy dni do Lizbony. Nie spieszyło nam się wcale. Przeszliśmy od Hali Targowej Ribeira wybrzeżem do Arco da Rua Augusta. Dalej już zupełnie bez planu w stronę ładnych punktów widokowych. Łażenie po krajach śródziemnomorskich to czysta przyjemność, a mnie akurat nie interesują zabytkowe kościółki, żeby łazić z jakąś zaplanowaną listą budowli do obejrzenia. Po drodze naszła nas ochota na coś do picia i mnie skusiło na jakieś lokalne piwo w puszcze, w dodatku ciepłe. Kolega opowiedział wcześniej historię o wymiotującym dziecku w autobusie lotniskowym, gdybym po tym piwie wsiadł do autobusu reakcja mojego organizmu byłaby podobna.



Lecimy na Maderę! Lądowanie nie było jakieś ekscytujące. Lekkie turbulencje co najwyżej. Za to lotnisko ma trzy poziomy i z ostatniego roztacza się na pewno ładny widok na wyspę, gdyby nie było akurat nocy. Najlepsze co widziałem to Monte i Mercado dos Lavradores z marakują w kilku odmianach (pomidorowa, bananowa, cytrynowa itd.). Ceny jednak są turystycznie wysokie.



W Funchal są też pomniki dwóch Polaków, którzy odwiedzili wyspę, czyli Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego, oraz najbardziej znanego maderańczyka Cristiano Ronaldo.

W nocy znów wróciliśmy do Lizbony. Trzy najbliższe noce miałem spędzić w hostelu prowadzonym i zamieszkałym nie przez turystów, ale głównie przez Bengalijczyków, za to recepcjonistką była Polka. Warunki w środku przypominały standard niższy od ośrodków wczasowych z poprzedniej epoki, które królują nad polskim morzem.

Następnego dnia przejechałem się wszystkimi windami. Każda z nich obsmarowana jest sztuką uliczną w postaci graffiti, którego dziwnym trafem nie ma na zdjęciach reklamujących Lizbonę. Pewnie jest ten jeden dzień w roku, gdy po odmalowaniu karoserii robią zdjęcia do folderów.



Popołudniu pojechaliśmy do Belem. Miejsce skąd Portugalczycy wypływali grabić Amerykę i resztę pozaeuropejskiego świata. Efekty tej grabieży widać w pobliskiej katedrze. Pod pomnikiem odkrywców tłum Azjatów robił sobie zdjęcia, że aż trudno tam spacerować. Część przydałoby się wrzucić do wody. Może by otrzeźwieli.

Na koniec dnia jeszcze tereny po EXPO 1998, dworzec Oriente, kolejka wzdłuż rzeki i najdłuższy most w Europie. Wszystko to solidnie zbudowane, jednak jak to EXPO, Olimpiady czy podobne imprezy, nie zawsze jest pomysł z wykorzystaniem obiektów później. W Lizbo mamy oceanarium, centrum handlowe i parę restauracji. Wypiliśmy po piwie i powrót do hostelu.

Następnego dnia Sintra, Cabo da Roca i Cascais. Niestety mimo biletu 24h, który powinien być ważny jeszcze jakieś dwie godziny nie udało mi się wejść na peron pociągu do Sintry, ale na szczęście bilety tam nie są drogie. W Sintrze można skorzystać z hop on - hop of komunikacji miejskiej i podjechać pod każdy pałac i zamek. My łazimy oglądając krajobraz jak z Parku Jurajskiego. Niestety nie wydając jakiegoś 50€ za wejścia do pałacyków nie jesteśmy w stanie nawet podejść pod mury. Przy Zamku Maurów kasy są ustawione na długo przed samym zamkiem.



Cabo da Roca to był dla mnie punkt obowiązkowo. Najlepiej dostępny jest właśnie z Sintry. Autobus Sintra-Cabo da Roca-Cascais to idealnie turystyczna linia jeżdżąca co godzinę. Z nami sami Japończycy, Brytyjczycy i paru tubylców. Po drodze ciekawostka - w Sintrze mają tramwaje. Stare jak w Lizbonie. Natomiast najbardziej zachodni kraniec Europy nie wygląda zbyt okazale, zwykłe domy, parę odrapanych sklepów... dopiero sam przylądek wygląda jak z bajki. Dokładnie tak jak na zdjęciach.



Z Cabo, z naszymi Japończykami, jedziemy do Cascais. To nie było w planie, ale warto zobaczyć. Ładne nadmorskie miasto.

Ostatni dzień to dla nas czas tylko na szybki spacer i musieliśmy się zbierać na lotnisko. Nie udało mi sie znaleźć żadnej lodziarni, a miałem ochoty zjeść pierwsze lody w sezonie.

Leciałem do Warszawy przez Brukselę. Do Krakowa PolskimBusem, mam nadzieję po raz ostatni :) Ludzie, którzy gadają w środku nocy, to plaga tego środka transportu. Słyszałem już określenie burakowóz.

Więcej na http://blizejdalej.blogspot.com/2015/03/lisbon-story-2.html
Zdjęcia na https://flic.kr/s/aHsk8F3agK

Dodaj Komentarz